MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Teatr Dramatyczny w Białymstoku zaserwował publiczności pierwszą premierę w sezonie - "Klan wdów

Jerzy Szerszunowicz
Takie przedstawienia, jak „Klan wdów" są obecnie bardzo potrzebne każdemu teatrowi. Choć artystycznie miałkie, pozwalają odbudować morale zespołu aktorskiego i podreperować finanse.

Takie przedstawienia, jak „Klan wdów" są obecnie bardzo potrzebne każdemu teatrowi. Choć artystycznie miałkie, pozwalają odbudować morale zespołu aktorskiego i podreperować finanse.

Dzieło Ginette Beauvais Garcin i Marie Chevalier to typowa „życiowa" sztuka. Trzy, pozbawione romantycznych złudzeń wdowy, odkrywają tajemnice swoich mężów: kochanka (ewentualnie kochanki), dzieci z inną kobietą, prowadzone latami podwójne życie. Jedne wiedzą o tym, ale trwają w małżeństwie – inne żyją w nieświadomości i nawet czują się szczęśliwe. Po śmierci współmałżonka wszystko wychodzi na jaw, co jest doskonałym pretekstem do mnożenia dramatycznych i zabawnych sytuacji. W farsowym, z nerwem napisanym „Klanie wdów" okazji do śmiechu nie brakuje. Do życiowego tematu i humoru wystarczy dodać znane nazwiska w obsadzie (np. Emilię Krakowską), by wyprodukować „kosiarkę do biletów". Sztuka ta – co potwierdziła sobotnia premiera – udała się w Dramatycznemu całkiem nieźle.

Samograj nie do zepsucia
Takiego tekstu, ja „Klan wdów" chyba nie da się zepsuć. Wystarczy wykazać się opanowaniem tekstu i warsztatu aktorskiego na poziomie podstawowym, by sukces był niemal pewny. Sześć pań i jeden pan na scenie Dramatycznego nie przeszkadzają zbytnio tekstowi w docieraniu do publiczności. Momentami dają nawet postaciom coś z siebie. Raz jest to budzące szacunek doświadczenie zawodowe i niezaprzeczalny wdzięk Emilii Krakowskiej (Róża). Innym razem ogrywana umiejętnie postura Danuty Bach, która wypada bardzo wiarygodnie w roli zajadającej i zapijającej stresy Żanety. A może być też wielka, niespożyta energia Marceliny, w którą wcieliła się debiutująca na białostockiej scenie Aleksandra Maj. Nie sposób też nie zauważyć Jolanty Skorochodzkiej, która do zagrania wiele nie ma, ale błędów nie popełnia, idealnie pasuje do roli Mirelli, a prezencję ma wręcz rewelacyjną.

Guma do żucia
„Guma, guma do żucia/ Nie do nakarmienia, nie do otrucia/ Nie do nakarmienia, nie do wyżucia"... „Klan wdów" przypomina gumę do żucia: intelektualne kalorie nam nie grożą, a smak – choć szybko się zatraca – daje namiastkę świeżości. Szczególnie, że tak zwane smaczki (subtelniejsze formy humoru, wymagające zbudowania kontekstu) nie są specjalnością białostockiego „Klanu wdów". Dominuje raczej „walenie z grubej rury". Ale to dobrze, bo ta sztuka inna być nie może – jeżeli ma być kasowa. Szkoda tylko, że przeżuwanie... przepraszam, przeżywanie śmieszno-gorzkiej opowiastki trwa aż dwa akty. Spokojnie można było rzecz całą rozegrać w jednym, w 60 czy 70 minut (zamiast w dwie godziny z przerwą w środku). Wystarczyłoby pozbyć się kilku drugoplanowych postaci, które poza trwonieniem czasu scenicznego niewiele mają do roboty. Wówczas, zamiast wyzierającej tu i ówdzie nudy, mielibyśmy rzecz wartką, śmieszną i lekkostrawną. Ale nie ma co marudzić, skoro kasowy sukces Dramatyczny ma w kieszeni.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bialystok.naszemiasto.pl Nasze Miasto