Oszukała kierowców, sądu już nie nabrała

Kara jednak jest niższa. Dlaczego? Sąd okręgowy, który rozpatrywał wczoraj odwołanie Moniki Sz. uznał, że z kilkudziesięciu zarzutów, na jeden nie ma dowodów. Wziął też pod uwagę sytuację i zachowanie Moniki Sz. Pochodząca z Hajnówki kobieta od razu po złapaniu przyznała się do winy, opisała swoje przestępstwa. Ma też wyjątkowo trudną sytuację, jest matką samotnie wychowującą trójkę dzieci, a teraz znalazła sobie pracę.

Czy zwróci?
Kobieta pracuje teraz nie tylko na utrzymanie swojej rodziny, ale i na spłatę pokrzywdzonych taksówkarzy. Jak wyliczył sąd, Monika Sz. powinna im zwrócić ponad 16 tysięcy złotych. To i tak niewiele w porównaniu z tym do czego przyznawała się skazana. Prokuraturze udało się ustalić dane blisko trzydziestu pokrzywdzonych kierowców, sama Monika Sz. mówiła o 256 oszukanych taksówkarzach.
W sądzie za swoje czyny przepraszała niezliczoną ilość razy. Ale kierowcy z Białegostoku, Warszawy, Wrocławia, Olsztyna, Ełku, Gdyni i innych miast nie bardzo jej wierzyli. Zbyt mocno dotknęło ich oszustwo tej drobnej i ładnej kobiety, która wykorzystała ich zaufanie.

Tylko z dwoma wejściami
Monika Sz. wpadła półtora roku temu, po kilkuletniej działalności. Jej schemat postępowania za każdym razem był podobny. W jednym z większych miast dzwoniła po taksówkę, obiecywała długi kurs, wcześniej jednak chciała zajechać do banku albo sklepu. Zawsze wybierała tylko takie, gdzie były dwa wejścia. Już pod sklepem lub bankiem prosiła taksówkarza o pożyczkę (od 150 do 450 złotych), a jeśli nie chciał on jej ich dać, próbowała wyłudzić chociaż telefon komórkowy. I w większości przypadków mężczyźni dawali się nabrać.
Dlaczego jej wierzyli? Po pierwsze Monika nie wyglądała na oszustkę, po drugie - mieli nadzieję na kursie w drugi kraniec Polski zarobić kilka razy więcej.
Wczorajszy wyrok jest prawomocny.