Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niebo podczas burzy. Niesamowite zdjęcia łomżyńskich łowców burz zepierają dech w piersiach. Musisz je zobaczyć!

JBa
Potężna superkomórka wraz z okazałą chmurą szelfową - Stare Lubiejewo - 08.06.2020
Potężna superkomórka wraz z okazałą chmurą szelfową - Stare Lubiejewo - 08.06.2020
W ubiegłym roku Marta i Paweł Błaszkowcy z Łomży – w pogoni za burzami – przejechali po Polsce 60 tys. km! Tylko w czerwcu tego roku ścigając grzmoty i pioruny zrobili już ponad 12 tys. km. ​

Ten sezon jest bardzo aktywny – przyznaje Paweł Błaszkowski. I choć pamięta, że bywały już takie lata pełne wyładowań, podkreśla, że w tym roku burze są wyjątkowe. ​

– Ostatnie lata przynosiły burze z silnymi wiatrami, które zrywały dachy. Te, które obserwujemy w tym roku są bardziej uwodnione. – tłumaczy. – Raz zaparkowaliśmy na niskim terenie, to po niespełna dziesięciu minutach staliśmy po kostki w wodzie i musieliśmy się ewakuować. To niewyobrażalne, ile wody może spaść z nieba w zaledwie kilka minut.​

Wspomina też burzę sprzed kilku tygodni, którą z Martą, jego żoną, obserwowali w okolicach mijescowości Ratowo Piotrowo (gm. Śniadowo). Wydawała im się niepozorna, choć radary mówiły co innego​.
– Nie miała wielkiej chmury szelfowej, a na niebie widzieliśmy jedynie chmurę, z której grzmiało, a potem lunął słup wody – wyjaśnia. – Okazało się, że podczas tej burzy pojawiło się zjawisko "microburst". Silny, niszczący prąd zstępujący, który dociera do powierzchni ziemi rozchodząc się na wszystkie kierunki. Strefa uszkodzeń miała
szerokość ok 600 metrów i długość ok 2 km i na tym odcinku uszkodzonych zostało wiele upraw – wyznaje Paweł. I dodaje, że temu zjawisku zawsze towarzyszy temu nawalny opad deszczu, silny wiatr, a często także grad. ​

Fascynacja silniejsza niż strach​
Choć schemat powstawania burz jest podobny, różne są ich przyczyny. – Dlatego dla nas każda burza jest inna – wyjaśniają łomżyńscy „łowcy burz“.​
Paweł i Marta zdają sobie sprawę, że to, co robią bywa niebezpieczne, ale – jak tłumaczą – to ryzyko, które jest tego warte: – Fascynacja i adrenalina, które nam towarzyszą, są silniejsze niż strach. Marta jest trychologiem i pielęgniarką, więc pierwszą pomoc ma w małym paluszku. Jednak prawda jest taka, że jeśli piorun uderzy gdzieś obok, zginiemy oboje – przyznaje Paweł. I wspomina jedną z tegorocznych groźnych burz, jaka miała miejsce w czerwcu w okolicach Ostrowi Mazowieckiej. ​

Błaszkowscy większość wyładowań obserwują z dystansu, ale są i takie burze, w które specjalnie wjeżdżają. Najczęściej po to, by pokazać ludziom to, czego nikt nie jest w stanie zobaczyć siedząc bezpiecznie w domu. W okolicach Ostrowii Mazowieckiej postanowili zostać do samego końca wyładowań, by zmierzyć wiatr, który w porywach miał przekraczać nawet 100 km/h.​

– Byliśmy w szczerym polu, poza zasięgiem budynków, dachów, lasów... Na naszych oczach przewracały się drzewa. Widzieliśmy, jak się łamią, ale nawet wtedy myśli o wycofaniu się nie było. Wykonaliśmy pomiary – to było dla nas najważniejsze. A uderzenie wiatru w porywie do 126 km/h było tak silne, że prawie nas oderwało od ziemi! – opowiada.

Najważniejsze dla nich to zebrać dane na temat burzy i przekazać je do analizy dla stowarzyszenia Sieć Obserwatorów Burz. To organizacja, która zajmuje się przygotowywaniem prognoz. Paweł należy do niej od 2016 roku. Na bieżąco śledzi więc dane z satelit, na podstawie których tworzone są długoterminowe prognozy pogody. Obserwuje fronty i oblicza, gdzie może nastąpić konwencja oraz pojawić się burza.

Najniebezpieczniejszą przygodę z burzą Paweł przeżył w lipcu 2015 roku. Przechodziła wtedy przez północną Polskę, a on spotkał ją w Przasnyszu.​

– Powstała bardzo silna superkomórka burzowa, a przed frontem utworzyła się kolejna. Pierwsza burza dawała bardzo silny grad, a druga – wiatr i deszcz – wspomina. – Grad miał prawie 5 cm i dosłownie szatkował drzewa. Ale ja wtedy miałem stare auto, więc nie przejąłem się zbytnio wgnieceniami na masce – śmieje się.​

Wtedy zresztą w jego samochód uderzył piorun. Na szczęście nic poważnego się nie stało, a ucierpiał jedynie akumulator, który momentalnie się rozładował. Paweł wracał wtedy do stolicy (gdzie studiował) aż 7 godzin, choć zwykle robił tę trasę w 1,5 godziny. Tym razem jednak cała droga do Warszawy zawalona była połamanymi drzewami. Wmiędzyczasie zaś oczywiście na bieżąco przekazywał informacje do Obserwatorów Burz.​
Bardzo niebezpieczną burzę łomżyńscy „łowcy“ obserwowali też w maju 2018 roku nad Tykocinem. – Już dzień wcześniej na mapach widzieliśmy tzw. linię zbieżności, czyli sytuację, kiedy linie powietrza zbliżają się ku sobie. Rezultatem tego jest unoszenie powietrza ku górze. W strefie lini konwergencji powstaje burza – wyjaśnia Paweł. ​
Ta, która przeszła nad Tykociem, zrobiła na nich ogromne wrażenie, bo obserwowali ją od początku. Kiedy dotarli na miejsce, niebo jeszcze było czyste. Na ich oczach pojawiły się najpierw małe chmurki, potem jedna z nich zrobiła się większa, a pozostałe zniknęły.​
– Nad chmurą pojawiło się kowadło, co oznaczało, że powietrze unoszone jest do góry jako prąd wstępujący – tłumaczy Paweł. – W tym czasie chmura ciemniała i zaczynało padać... I zaczęła się wspaniała burza!​
Była to najniebezpieczniejsza burza, jaką do tej pory widzieli. – Padał silny grad. Parę razy nam się w głowę dostało, zanim stwierdziliśmy, że czas skryć się w samochodzie. Musieliśmy też przykryć auto specjalnymi matami antygradowymi – dodaje Marta.​

- Tą superkomórkę burzową LP obserwowałem pod Warszawą.
Z pośród wielu zdjęć to jedno jest dla mnie bardzo wyjątkowe.
Dosłowny grom z jasnego nieba! Czuć było dokładnie jego siłę. Błysk i huk nieprzeciętny - mówi Paweł Błaszkowski

Niebo uchwycone przez łomżyńskich Łowców burz - Martę i Pawł...

Błaszkowscy swoją „pogodową“ wiedzą chcą dzielić się z innymi, dlatego założyli fanpage na facebooku. Ich burzowa pasja przyciągnęła ponad 23 tys. ludzi i – jak zaznacza Paweł – to bardzo zaangażowana społeczność, która nie tylko ogląda ich relacje z wypraw, ale i na bieżąco relacjonuje zjawiska pogodowe w swojej okolicy. ​
– Od maja wozimy ze sobą GPS, a dzięki aplikacji Monitor Burz, z którą jesteśmy połączeni, każdy może na żywo śledzić nasze położenie, podglądać, co robimy, a nawet do nas dołączyć – mówi. – I mieliśmy już taką sytuację, że jeden z naszych obserwatorów odwiedził nas na środku pola z... kawą – uśmiecha się łomżanin. I tłumaczy, że ich relacje na żywo z burzowych wypraw fascynują tych, którzy sami nie mogą ruszyć się z domu, jak i tych, którzy boją się wyładowań, a dzięki Pawłowi i Marcie mają okazję stanąć oko w oko ze swoimi lękami.​
– I przekonują się, że burze nie są takie straszne, jak pamiętamy z dzieciństwa – mówi Paweł. – Poza tym my tłumaczymy bardzo prostym językiem to, co dzieje się na niebie. Odpowiadamy na bieżąco na pytania intenautów. Bo wszystko, co robimy, jest dla innych.​

To mit, że komórki ściągają pioruny​
Tylko w czerwcu tego roku Błaszkowscy „złapali“ 16 burz robiąc po polskich drogach i bezdrożach ponad 12 tys. km. Paweł jest kierowcą i fotografem, ale – jak podkreśla – bez Marty w roli pilota nic by się nie udało.​
– Ona umie czytać mapy pogodowe i obserwować, co dzieje się dookoła – podkreśla z dumą mąż.​
Oboje uwielbiają życie w biegu i przewracanie planów do góry nogami. Jako że zarówno Marta, jak i Paweł prowadzą własną działalność, bez problemu mogą sobie pozwolić na znikanie z pracy, by gonić za piorunami. Choć zdarzały się i takie sytuacje, że ruszali w pogoń o godz. 15 po południu, a wracali dopiero następnego dnia o godz. 7 rano i... nic nie złowili. Bo okazywało się, że jednak kimo prognoz pojawił się tzw. czynnik hamujący rozwój burz.
I choć często towarzyszy im zmęczenie, zapewniają, że nad życie kochają to, co robią. I marzą, by dalej rozwijać swoją „burzową“ działalność. Chcą dzielić się wiedzą na temat burz z jak największą ilością ludzi o obalać mity takie jak ten, że telefony komórkowe ściągają... pioruny.​
– To rozmawianie przez telefon stacjonarny jest niebezpieczne, bo jeśli piorun uderzy w linię telefoniczną – może nas porazić – tłumaczy Paweł. Ostrzega także, że przebywanie w trakcie burzy po środku łąki jest bezpieczniejsze niż szukanie schronienia pod drzewem. W takiej sytuacji trzeba tylko przyjąć odpowiednią pozycją – kucnąć i złączyć stopy. ​
– Z rozstawionymi nogami jest niebezpiecznie – chodzi o napięcie krokowe, czyli różnicę potencjałów między jedną nogą a drugą. Im jest większa, tym większe prawdopodobieństwo, że zginiemy, jeśli w ziemię uderzy piorun – wyjaśnia łomżyński pasjonat wyładowań.​

Marzenia z dzieciństwa​
Paweł wychowywał się w okolicach Przasnysza. Wspomina, że gdy był małym chłopcem i widział, że zbliża się burza, wymykał się z domu, biegł na otwartą przestrzeń i patrzył w niebo jak zahipnotyzowany. Fascynowała go potęga przyrody i chciał być jak najbliżej niej, czym rodzice nie byli zachwyceni. Paweł miał 10 lat, kiedy obejrzał film „Twister” opowiadający o łowcach tornad. Już wtedy postanowił, że zostanie jednym z nich. Choć mama liczyła, że to tylko dziecięce zabawy, chłopak nieustannie zgłębiał wiedzę o meteorologii. Czytał książki, artykuły na temat zjawisk pogodowych , nawet te specjalistyczne – dla pilotów samolotów czy żeglarzy. W internecie śledził też poczynania zagranicznych łowców burz. Kilka razy po kryjomu wynosił z domu aparat, by zrobić zdjęcia burzy. Niestety, bez większych efektów. ​
– Pewnego razu mama wywołała moją kliszę, a tam były same czarne zdjęcia... – śmieje się mężczyzna. – W tamtych czasach klisze do analogowych aparatów kosztowały sporo pieniędzy, więc mama była naprawdę zła.​
Swoją pierwszą burzę wyśledził w 2007 roku. Szła z Niemiec, a z jego prognoz wynikało, że wyładowanie nastąpi w Rucianych Nida. Burza już się tworzyła, więc bez zastanowienia spakował pierwszy kupiony aparat i wsiadł w samochód. – Zrobiłem podstawowy błąd, bo wyjechałem zbyt późno – kwituje. – Przeceniłem swoje możliwości, bo nie sądziłem, że burza może się tak szybko przesuwać. Ale to, co zobaczyłem i usłyszałem na miejscu, było piękne... Czarna chmura wyłaniała się z innych chmur i słychać było bardzo ciężkie gromy. Większość błysków było ukrytych w czarnej chmurze, więc pięknie się ona podświetlała. Ale satysfakcję dał mi już sam fakt, że udało mi się ją wyśledzić.​
Wiele czasu zajęła mu nauka fotografowania burz. Bo złapać pioruny w kadr to nie lada wyzwanie. ​
– W czasie burzy nie ma czasu na błędy – mówi. – Do tego dochodzi jeszcze stres spowodowany przebywaniem blisko wyładowań atmosferycznych i związane z tym ryzyko, więc nawet robiąc zdjęcia trzeba mieć oczy dookoła głowy. ​
Burzowe zdjęcia Pawła zapierają dech w piersiach. Łomżyńscy łowcy burz wydali nawet kalendarz ze swoimi pracami.

Krzyszof Ostapczenia ma 35 lat i pochodzi w Łomży. Każdą wolną chwilę poświęca na robienie zdjęć z powietrza. Jego ujęcia pokazują uroki miasta z zupełnie innej perspektywy.

Łomża z lotu ptaka. Miasto z nowej perspektywy zaskakuje i z...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Niebo podczas burzy. Niesamowite zdjęcia łomżyńskich łowców burz zepierają dech w piersiach. Musisz je zobaczyć! - Łomża Nasze Miasto

Wróć na bialystok.naszemiasto.pl Nasze Miasto