Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieli leczyć, a skaleczyli

Magdalena Kleban
– Do lekarzy nie mam pretensji, chcieli mnie leczyć. Mam żal do ośrodka, że używa niesprawnego sprzętu, który zamiast leczyć, zabija – podkreśla mężczyzna.

– Do lekarzy nie mam pretensji, chcieli mnie leczyć. Mam żal do ośrodka, że używa niesprawnego sprzętu, który zamiast leczyć, zabija – podkreśla mężczyzna.
Pan Marian był naświetlanym feralnym Neptunem 10P, tym samym, który w lutym 2001 roku zepsuł się, przez co pięć pacjentek chorych na nowotwory dostało zbyt dużą dawkę napromieniowania.


Mieli wyleczyć
Cierpienia pana Mariana zaczęły się od zwykłej opryszczki. Przez pół roku jego lekarz dermatolog nie mógł go z niej wyleczyć. W końcu dał skierowanie do onkologa. W 2000 roku lekarz stwierdził u niego zmiany nowotworowe i zdecydował o leczeniu za pomocą naświetlania. – Dziewczyno! Spaliłaś człowieka! – krzyknął w listopadzie 2000 roku lekarz pana Mariana do technika od naświetlań.
– Panie doktorze, a ile można mówić, że aparat jest zepsuty? – odpowiedziała pracownica.
Ten dialog Marian D. usłyszał 24 listopada 2000 roku. To było jego dziewiąte naświetlanie. Ale chociaż zaplanowano ich 30, z powodu widocznego oparzenia skóry lekarz odstąpił od dalszego leczenia.
Jednak gehenna 78-letniego obecnie mężczyzny dopiero miała się zacząć. – Lekarz przepisał mi maść radarową i ten potworny ból z powodu poparzenia powoli ustępował. Jednak zniszczone napromienieniem tkanki psuły się dalej. Zaczęły się psuć zęby, dosłownie gnić kości – opisuje swój koszmar.
Z powodu napromieniowania, w 2002 roku kościec i dziąsła stanowiące oparcie dla zębów uległy nieodwracalnym zmianom. Po usunięciu zębów okazało się, że szwy na dziąsłach rozchodzą się, a rany nie goją prawidłowo. Z powodu powikłań cały czas odkładano operację poparzonej dolnej części twarzy. W tym czasie mężczyzna był sześć razy w szpitalu, wizyty w poradni miał co tydzień. Dopiero 14 lutego 2004 roku usunięto mu całą dolną szczękę, zamontowano śruby i płyty podtrzymujące.
Nawet teraz, pomimo lat intensywnej rehabilitacji, nadal ma problemy z mową i jedzeniem.


Cierpienia nie do opisania
Ogrom cierpień, jakie Marian D. przeszedł od czasu naświetlań w Białostockim Ośrodku Onkologicznym, trudno opisać. Od listopada 2000 roku żyje właściwie dzięki lekom przeciwbólowym. Nie może normalnie jeść, mówić, poruszać się. Praktycznie stracił słuch w jednym uchu. Ma bezpowrotnie oszpeconą twarz. W tym czasie był w poradni onkologicznej na 68 wizytach, pięć razy w szpitalu i klinice na zabiegach operacyjnych (spędził tam w sumie 41 dni).
– Liczyłem, że się wyleczę, dlatego zwlekałem z zawiadamianiem prokuratury – mówi pan Marian. – Zrobiłem to jednak po namowie prawnika.
Białostocka Prokuratura Rejonowa Północ już wszczęła postępowanie w tej sprawie.
– Na razie został przesłuchany jedynie Marian D. – przyznaje Wojciech Zalesko, zastępca prokuratora rejonowego. – Trzeba jeszcze zanalizować jego dokumentację medyczną. W tych sprawach najgorsze jest to, że pokrzywdzeni zgłaszają się do nas tak późno, często po kilku latach.
Prokurator nie wyklucza jednak, że w sprawie Mariana D. zostaną wykorzystane materiały i opinie biegłych dotyczące aparatu do naświetlań Neptun 10P, które są w posiadaniu sądu rejonowego. To znacznie przyspieszyłoby postępowanie. A dokumenty te są jednym z materiałów dowodowych w sprawie przeciwko lekarce i technikowi Białostockiego Ośrodka Onkologicznego oskarżonych o nieumyślne narażenie na utratę zdrowia pięciu pacjentek BOO.
Dyrektor Centrum Onkologicznego stanowczo jednak zaprzecza, by przypadek pana Mariana można było wiązać z awarią Neptuna 10P i chorobą pięciu pacjentek.
– Niektórzy pacjenci są po prostu nadwrażliwi na odczyn popromienny – tłumaczy dr Marzena Juczewska. – Bywają tacy, którzy szczególnie reagują, mogą wówczas u nich wystąpić oparzenia popromienne. Teraz na szczęście mamy już sprzęt nowej generacji, który ma szereg sposobów zabezpieczeń przed awariami. Także napromienienia są bardzo precyzyjne, co do milimetra.


Poparzone w BOO
O aparacie do naświetlań neptun 10P stało się głośno po awarii z 27 lutego 2001 roku. Aparat uległ wówczas bardzo poważnej awarii, choć sama aparatura tego nie wskazywała. Poparzonych wówczas zostało pięć pacjentek Białostockiego Ośrodka Onkologii. Do dzisiaj nie wiadomo, jak dużą dawkę napromieniania wówczas dostały, ale cierpienia i blizny pozostały im do dzisiaj, nawet po kilku latach od tragedii.
Wszystkie kobiety wystąpiły później do sądu cywilnego z pozwami o odszkodowanie. Sprawę wygrały i szpital musiał im wypłacić od 50 do 100 tysięcy złotych odszkodowania.
Przed sądem rejonowym ciągle zaś trwa proces technika i lekarki ośrodka, którym prokuratura zarzuca nieumyślne narażenie tych pacjentek na utratę zdrowia.


OPINIA
prof. Barbara Gwiazdowska, specjalistka w dziedzinie fizyki medycznej z Warszawy: Aparat do naświetlań Neptun 10P mogę określić mianem „rzęcha". Nasi konserwatorzy mówią, że są szczęśliwi, że ten koszmar z Neptunami wreszcie się skończył. On się psuł ciągle. Wyłączenia w wyniku zaniku prądu były w jego przypadku tak częste, że nikt nie traktował tego jako nadzwyczajnego, awaryjnego wyłączenia aparatu. Psuły się one setki razy. Ten w Białymstoku liczył sobie około dwudziestu lat. I co z tego, że ostatnio przeszedł generalny remont. To tak, jakby staremu człowiekowi dać nowe serce. I tak z czasem coś u niego wysiądzie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bialystok.naszemiasto.pl Nasze Miasto