Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Białystok. To nie jest miejsce dla młodych ludzi

mentos88
mentos88
Czy wciąż jest w Białymstoku jakaś droga wyjścia na prostą?
Czy wciąż jest w Białymstoku jakaś droga wyjścia na prostą? K.Rutkowski, K.Kundzicz
Miliony wykorzystane w ramach funduszy unijnych,remonty ulic, 50 tysięcy żaków, spoty promujące miasto i województwo, język Esperanto, opera. Ogólnie cud, miód i orzeszki... A jednak każdy z nas ma wrażenie, że brakuje tu jakiegoś elementu układanki. No tak... pominęliśmy białostocką rzeczywistość.

Od licealnych klas do uczelnianych auli... 
Lubię rozmawiać z uczniami klas maturalnych. Dzieli nas nieco ponad pół dekady – a w dzisiejszych czasach wydaje się, że to cała epoka. Mniejsza jednak o różnice pomiędzy pokoleniem Pegasus/Nintendo i generacją PS3, bo nie o tym jest ten tekst. Celowo nawiązałem do młodszych kolegów, bowiem patrząc na obecnych maturzystów, widzę ludzi pełnych ideałów oraz nieskażonych jeszcze bolesną rzeczywistością. Całkiem niedawno byliśmy do nich bardzo podobni, wierząc, że nasza determinacja i zapał pozwolą zostać w rodzinnych stronach i realizować się w Białymstoku po ukończeniu studiów.  
Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz...  
Kto studiował, ten zapewne wie, że jest to jeden z najlepszych okresów w życiu. Nie każdy z nas dostał się tam gdzie chciał, jednak każdy wierzył, że kierunek, który studiuje pozwoli uzyskać mu kwalifikacje niezbędne do wykonywania wyuczonego zawodu. Już 5-7 lat temu rynek pracy nie rozpieszczał absolwentów. Nie chcąc podzielić losu bezrobotnych i emigrantów, zaczęliśmy więc działać.
Białystok jako ośrodek akademicki oferuje wiele form aktywności, począwszy od kół naukowych, poprzez organizacje studenckie o profilu kulturalnym czy sportowym, po udział w spektakularnych, międzyuczelnianych projektach. Każdy doradca zawodowy radził nam wówczas, aby udzielać się społecznie, bowiem pracodawcy cenią wolontariuszy, a co za tym idzie ludzi aktywnych, przedsiębiorczych i kreatywnych.
Osobiście każdego świeżo upieczonego studenta gorąco zachęcam do korzystania z bardzo bogatej oferty rożnego typu organizacji (może za wyjątkiem politycznych) oraz uczelnianych kół naukowych. Niesamowici oraz charyzmatyczni ludzie, motywacja do realizowania wyjątkowych inicjatyw, sporo przydatnych znajomości a także wiele chwil, które trudno opisać słowami. To właśnie najprawdziwsza esencja życia akademickiego. I bynajmniej nie mam tu na myśli legendarnych, suto zakrapianych imprez w gronie studenckim czy doktoranckim (tych, szczerze przyznajmy, nie brakowało), ale momenty podczas których wszyscy czuliśmy, że jesteśmy potrzebni społeczeństwu – i to nie mniej niż ono nam. Coś jednak nie zadziałało tak, jak powinno...  
Spokojnie to tylko awaria...  
Pierwsze symptomy problemu pojawiły się po pierwszym stopniu studiów. Część absolwentów automatycznie podjęła dalszą edukację, niektórzy postanowili odpocząć od uniwersyteckich murów. Ci, którzy (najczęściej z powodów finansowych) nie zdecydowali się na studia stacjonarne II stopnia, zaczęli szukać pracy, inni postanowili wyjechać. Pozostali szukali czegoś dla siebie, w tzw. międzyczasie walcząc z promotorem. W końcu nadszedł dzień obrony, następnie odebrania dyplomu i... wizyty w Powiatowym Urzędzie Pracy. Kiedyś większość z nas spotykała się w bibliotece, a dzisiaj idąc „po oferty" masz niemalże pewność, że trafisz na kogoś z grona swoich znajomych z uczelni. Nikt nie idzie do PUPu szukać pracy, bo jak mówi jedna z anegdot – mają ją tylko ci, którzy tam pracują...  
Stolica Podlasia – nowy wymiar propagandy sukcesu  
Chociaż ustrój zmienił się dwie dekady temu, propaganda sukcesu dalej ma się dobrze – nie tylko na poziomie władzy centralnej, ale też samorządu terytorialnego.Wróćmy na nasze podwórko. Rządząca tu ekipa perfekcyjnie manipuluje informacją. Mówi się tyle o inwestycjach na infrastrukturę, nowych autobusach, strefie ekonomicznej, nowych galeriach czy udoskonaleniach wprowadzonych w urzędach. Wystarczy jednak przyjrzeć się trochę bliżej, aby zobaczyć, że to wszystko jest szybko krzepnącym lukrem – na czerstwym już pączku, z ekspresowo wysychającym nadzieniem.
Nie będę tu odnosił się do efektów kampanii promocyjnej, klikania w autobusach, czy drożności ruchu na nowo powstałych arteriach miejskich. Niejednokrotnie już poruszano ten temat, ale chyba jeszcze nikt nie przyjrzał się temu, co jest pod tym „lukrem". Często nie widzą tego młodzi ludzie, zwłaszcza ci dopiero przygotowujący się do egzaminu dojrzałości, którzy zgodnie z wzorcami naszej kultury dość powszechnie oceniają, że wciąż mają czas na wybór przyszłości. Kiedy już posmakują, grymas goryczy zostaje na długo...  
Białystok – Miasto Boga  
Nadchodzi dzień, kiedy młody człowiek chwyta w garść dyplom, dopracowuje swoje CV i rusza w podróż po podlaskim rynku pracy. Obawiam się, że w tym wypadku pod górkę mają zarówno „magazynierzy", jak i inżynierowie.
Bardzo trafnie zbiór ogłoszeń pracy podsumowała moja koleżanka z czasów studenckich. Pozwolę ją sobie zacytować:

kebab – harówka dzień i noc za 5 zł/h; 
nocne sprzątanie hipermarketów;
„hostessy", czyli wciskanie ludziom perfum i masę innych niepotrzebnych rzeczy; 
telemarketing, czyli siedzenie z książką telefoniczną, wydzwanianie do ludzi i wciskanie im jakiś garnków, kołder itp. w kosmicznych cenach; 
różnego rodzaju akwizycja, począwszy od sprzedaży tańszej taryfy na energię elektryczną po pakiety telewizji cyfrowej; 
„doradca finansowy" – czyli wyszukiwanie klientów i namawianie ich na gotowe oferty kredytowe; 
mniej lub bardziej zakamuflowany sponsoring; panie do „produkcji filmowych"; panie do masażu panów i inne nieprzyzwoite propozycje.

Niektórzy pamiętając słowa wykładowców możliwości zatrudnienia szukają, wertując strony internetowe Biuletynu Informacji Publicznej. Wielu z nas wciąż dźwięczą w uszach słowa naszych profesorów, którzy już przed dekadą wieszczyli nawet białostockim studentom prawa: „10% z was będzie pracowało w zawodzie, kolejne 10% zacznie sprzedawać marchewkę, pozostałe 80% – zasili administrację publiczną". Cóż, armia urzędników rośnie z dnia na dzień, więc inni urzędnicy gdzieś muszą werbować kandydatów. Każdy z nas zna kogoś, kto z kolei zna kogoś, kto podobno dostał się na urzędnicze stanowisko bez protekcji. Podobno.
Być może wśród setek pokoi i tuzinów departamentów znaleźć można takich śmiałków. Dlaczego określam takie osoby mianem odważnych? Uzasadnienie jest proste: wystarczy spojrzeć na biurokratyczny galimatias, gdzie często na stanowiskach kierowniczych trzyma się ludzi typu BMW (proszę nie kojarzyć z marką pojazdów – to skrót od „biernych, miernych, ale wiernych"), nierzadko „pod lupą prokuratora". Ludzi psychicznie znęcających się nad pracownikami, skupionych na przestrzeganiu litery prawa, niezależnie od tego, czy jest w niej jeszcze choć krztyna jego ducha, zajętych wyrabianiem statystyk i tuszowaniem nieefektywności machiny urzędniczej. W tym stanie rzeczy wychodzę z założenia, że kandydaci, którzy biorą udział w konkursach, muszą być ludźmi nad wyraz odważnymi. Uważacie, że przesadzam? Rozejrzycie się.
Kolejny punkt na mapie białostockich poszukiwaczy pracy to wspomniany już „PUP". Brakuje tam tylko dobrego automatu do kawy. W końcu zawsze spotkasz kogoś znajomego, z kim – choćby przez wzgląd na podobne wyniki poszukiwania pracy – warto podzielić się doświadczeniami i opiniami, a do najbliższej knajpy daleko...
Wróćmy jednak na ziemię. Być może są tacy, którzy przychodzą do PUP, licząc na znalezienie zatrudnienia. Legenda miejska głosi, że niektórym to się udało. Co prawda urzędy pracy mają jakieś anonse na swojej stronie, jednak zwykle ich autorzy szukają pełnosprawnych z orzeczeniem o niepełnosprawności, bądź 25-35letnich emerytów i rencistów. Przy odrobinie szczęścia można trafić na kurs dofinansowany ze środków UE w celu zdobycia nowych kwalifikacji zawodowych. Niestety, jak zwykle, miejsc mało, a bezrobotnych chętnych do wzięcia udziału nie brakuje. No chyba, że ktoś chce budować piece kaflowe. Staż? Jak znajdziesz pracodawcę, uzgodnisz warunki, wypełnisz całą dokumentację to może i go odbędziesz. Generalnie pozostali pracownicy „pośredniaka" poganiają Cię trochę od pokoju do pokoju i każą wrócić za kilka miesięcy.
Jeśli ktoś zapozna się z ofertą publicznego urzędu pracy i mimo to nie straci resztek zapału do poszukiwania pracy metodami proponowanymi przez państwo, zawsze może odwiedzić doradcę zawodowego. Z jednym z nich miałem okazję rozmawiać. Bez ogródek radził, aby rozglądać się za pracą w innym mieście.
Niektórzy – bardziej wytrwali – przemierzając wąskie korytarze PUPu, trafią w końcu na kogoś, kto łaskawie udzieli informacji na temat uzyskania dofinansowania na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej. Sęk w tym, że trzeba mieć na nią dobry pomysł, a o to nawet najbardziej kreatywnym umysłom niełatwo. Ciężko bowiem zaistnieć na rynku przesyconym wszelkiej maści usługami, gdzie konsumentów jest coraz mniej, podobnie jak pieniędzy w ich portfelach. Rozmawiając z młodymi przedsiębiorcami, coraz częściej słyszę o planach wyjazdu do innego miasta, gdzie łatwiej o zlecenia, bądź do kraju, którego prawo podatkowe jest bardziej przyjazne dla biznesu. Ilu pójdzie tym śladem? Chyba bardziej trafne byłoby pytanie: „Ilu już poszło?".
Mówi się o akademickim charakterze naszego miasta, czego nie da się w żaden sposób podważyć. Jednak dla wielu zdolnych, młodych ludzi to tylko krótki przystanek – a nie spokojna przystań na całe życie. Coraz częściej spotykając znajomego ze studiów, po tradycyjnym „co słychać" szybko przechodzimy do pytań o planowany termin i kierunek emigracji. Być może ktoś tym momencie mruknie „a niech wyjeżdżają". Niestety, skutki takich masowych wyjazdów już niebawem mogą okazać się zgubne dla całego regionu.
Pozwalając na masową emigrację zarobkową, pozbywamy się młodych, zdolnych i ambitnych ludzi, którzy są nadzieją nie tylko gospodarki, ale i lokalnego społeczeństwa. Jeśli ktoś myśli, że ci ludzie wyjeżdżają za karierą – jest w błędzie. Podobnie jak mylą się ci, którzy twierdzą, iż większość z wyjeżdżających wróci. Niektórzy zapewne tak, o ile będą mieli do czego.
Nasi mieszkańcy coraz częściej opuszczają rodzinne strony – czasem całymi rodzinami – ponieważ „metropolia", w której przyszli na świat, nie może im absolutnie nic zaoferować. Do tej pory, gdy region musiał uporać się z nadrobieniem podstawowych zaległości strukturze rynku pracy (na przykład wykształcić młody i nowocześniej przygotowany personel urzędniczy), uchodziło to na sucho. Jednak demografia jest nieubłagana, a za jej procesami idą konsekwencje ekonomiczne. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jaka jest skala dotychczasowego odpływu tych najbardziej mobilnych, przedsiębiorczych i kreatywnych – a światełka w tunelu dalej nie widać.
Widząc to wszystko, myślę czasem, że uczelnie w ramach programu studiów powinny same przeprowadzać kursy na operatora wózków widłowych, spawacza metodą MIG albo maszyn CNC. To rozwiązanie znacznie lepsze niż otwieranie nowych kierunków w celu zwabienia studentów. Taki ruch ułatwiłby wielu absolwentom karierę zawodową. Może wydawać się to śmieszne, ale niestety takie rozwiązanie mógłbym zaproponować władzom uczelni całkiem serio – druga dekada XXI w. zdecydowanie nie jest w Białymstoku „czasem kulturoznawców". No chyba, że ktoś studia wyższe traktuje wyłącznie jako hobby...  
Prognozy - nadziei brak?  
Prawdziwe oblicze północno-wschodniej Polski oraz jej stolicy nie jest niestety zbyt przyjazne, zwłaszcza dla pochodzących stąd ludzi młodych. Z jednej strony mamią ich centra handlowe, nowe ulice, osiedla, filmy promujące województwo, wywiady z politykami brylującymi po imprezach miejskich (z obowiązkową dobrą miną – choć zwykle do złej gry). Druga strona nie jest już tak kolorowa. Widzimy akademicką stolicę regionu zupełnie bez pomysłu na młodych ludzi. Stolicę zapomnianą przez władze centralne tak samo, jak i zapomniany jest cały region wschodni.
Aktualną sytuację na rynku pracy można uzasadniać wszędobylskim kryzysem, chociaż – jeśli się dobrze przyjrzeć – ten kryzys trwa od lat 90tych XX wieku. Na kim się odbija? Jak zwykle na prostych obywatelach. Ile talentów już tu umarło? Ile rodzin zostało zniszczonych przez emigrację zarobkową? A wreszcie – ilu młodych ludzi stąd uciekło i nie ma zamiaru wracać? Czy naprawdę władze nie widzą tego problemu?
Chyba jednak nie widzą, dalej ślepo wierząc, że kolejne tysiące ton stali, betonu i asfaltu, z sygnalizatorami i fotoradarami co 50 metrów – to zmiany najbardziej potrzebne temu miastu. Prezydent już 6. rok konsekwentnie idzie wyznaczonym sobie szlakiem, z upływem czasu zapominając o tym, że mandat sprawuje z woli mieszkańców i wypadało by ich czasem posłuchać. Jeśli znaleźlibyśmy jakąś miarę urzędniczego oderwania od rzeczywistości, to władze Białegostoku już dawno wyskoczyły poza jej podziałkę.
Zresztą, dialog z mieszkańcami wychodzi białostockiemu samorządowi jeszcze gorzej niż poszukiwanie zagranicznych inwestorów. Tych jak nie było, tak nie ma – a tłumaczenia o długofalowych skutkach nawiązywania bliżej nieokreślonych kontaktów partnerskich w odległych zakątkach świata już dawno znużyły nawet tych, którzy białostockich włodarzy słuchają jeszcze z uwagą.
Nie próżnują natomiast młodzi białostoczanie. Chociaż wielu chce zostać, coraz częściej widzą, że w ich rodzinnym mieście – które powoli zmienia się w wielkie skupisko galerii handlowych, otwierających swoje podwoje głównie dla gości zza wschodniej granicy – nie ma dla nich miejsca. Spójrzmy prawdzie w oczy: nasze miasto się nie rozwija. Wręcz przeciwnie, Białystok starzeje się i to przede wszystkim mentalnie (choć i demografia jest dla nas nieubłagana), a prawdziwych zmian nadal brak.
Kiedy tli się ogień i widać wyraźnie, że jest to zarzewie pożaru, nie ma złej pory na wszczęcie alarmu. Aż do momentu, gdy na ugaszenie płomieni jest już za późno. Zastanówmy się więc, na jakim etapie społecznego pożaru jesteśmy w naszym mieście. Czy wciąż jest w Białymstoku jakaś droga wyjścia na prostą?
Czas pokaże. Urzędnicy na jego brak nie narzekają, snując w mediach bajki o rozwijającym się mieście i jego świetlanej przyszłości. Niestety, w wieżowcu górującym nad centrum Białegostoku przyszłość to okres odmierzany wyłącznie w cyklu wyborczym. Wygląda więc na to, że póki co oblegane przez młodych wyjścia ewakuacyjne z płonącego domu wcale nie wydają się złym rozwiązaniem.

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Białystok. To nie jest miejsce dla młodych ludzi - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na bialystok.naszemiasto.pl Nasze Miasto