MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Ciekawostka historyczna: 10 grudnia 1945 roku przyszedł na świat Marek Grechuta

Aleksandra Polewska-Wianecka
Aleksandra Polewska-Wianecka
Gdyby Marek Grechuta żył, dziś obchodziłby 76. urodziny. O legendarnym piosenkarzu opowiada jego długoletni przyjaciel, fan i uczeń - Grzegorz Turnau.

Pański album „Historia jednej podróży” miał być prezentem urodzinowym dla Marka Grechuty…

To prawda, ale niestety, nie zdążyłem mu go podarować. Płyta zawiera wyłącznie jego piosenki; ich nagranie było dla mnie próbą spojrzenia na siebie sprzed dwudziestu paru lat. Marek Grechuta ukształtował moje młodzieńcze marzenia i pomysły na dalsze życie. Gdybym go nie spotkał, nie byłbym tym, kim jestem. Pewnie zajmowałbym się muzyką, ale w zupełnie innej formie.

Jak wyglądało pierwsze spotkanie ucznia z mistrzem?

Zupełnie pierwsze? Miałem chyba 10 lat, był rok 1977, szedłem na lekcję do szkoły muzycznej i nagle na ulicy Sławkowskiej (rzecz się dzieje w Krakowie oczywiście) wyrósł przede mną wysoki pan w białym fraku o chmurnych oczach. Było upalne popołudnie i co najmniej zdziwił mnie jego strój. Jakieś dwa lata później, tego samego, bardzo charakterystycznego przecież pana, w tym samym białym fraku, ujrzałem w klatce bloku, w którym wówczas mieszkałem. (Podobno pomylił bloki, szukał mieszkania poety Leszka Aleksandra Moczulskiego). Stał i studiował spis lokatorów. Być może to były zwiastuny tego, co miało wydarzyć się później w moim życiu. Natomiast „właściwe” spotkanie nastąpiło w 1982 r. W teatrze „Groteska” odbywał się finał olimpiady historycznej licealistów. Uczestniczyłem w tym zdarzeniu jako statysta, nie jako finalista. W pewnym momencie wystąpił gość specjalny. Miał na sobie ciemny garnitur, ale rozpoznałem w nim owego tajemniczego człowieka w białym fraku. Usiadł przy nienajlepiej nastrojonym pianinie i zupełnie zniewalająco zaczął śpiewać utwory z płyty „Śpiewające obrazy”. Słuchałem jak zaczarowany; kompletnie „przepadłem”. Dziś myślę, że Marek Grechuta musiał pojawić się w moim życiu.

W dodatku w białym fraku.

W pewnym sensie, dla mnie przynajmniej, on z tego białego fraka nigdy nie wyszedł. Nigdy nie przestałem go postrzegać jako kogoś nie do końca realnego, kogoś kto istnieje, ale na trochę innej chmurze.

O swej płycie „Historia jednej podróży” mawia Pan: to podróż, która zaczęła się „Pod Różą”. Piękna gra słów, ale co się pod nią kryje?

Piwnice krakowskiego hotelu „Pod Różą” były w latach 80. miejscem stałych występów Grechuty. Był on gospodarzem tych lochów i publiczność kojarzyła je przede wszystkim z magią jego osobowości. Gdy byłem licealistą, chodziłem właśnie „Pod Różę” na recitale Marka Grechuty. Coraz bardziej nim zafascynowany, coraz bardziej w niego zapatrzony, zacząłem tworzyć pierwsze kompozycje i pisać teksty. Mówiąc krótko – ruszyłem jego śladem. Zatem moja podróż zaczęła się właśnie „Pod Różą”. Potem trafiłem do innej piwnicy, z którą Marek Grechuta był również związany: do „Piwnicy Pod Baranami” i tam go poznałem, a może raczej to on zechciał poznać mnie. Było mi też dane śpiewać z nim na scenie; także za Oceanem. Kiedyś wpisał mi do autorskiego tomiku poezji dedykację: Grzegorzowi – na pamiątkę wspólnych podróży.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad archiwalny

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie żyje Jan A.P. Kaczmarek. Zdobywca Oscara miał 71 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto