Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pink Floyd z antypodów zagra w Polsce w towarzystwie różowego kangura

Marek Świrkowicz
Aleksandra Bieńkowska śpiewa z TAPFS już piąty rok
Aleksandra Bieńkowska śpiewa z TAPFS już piąty rok fot. materiały prasowe
Już w środę pierwszy koncert w Polsce da The Australian Pink Floyd Show, najsłynniejsi dziś kontynuatorzy brytyjskich psychodelików. Zagrają we Wrocławiu, Bydgoszczy, Warszawie (29.01.2010). Pożegnanie 30 stycznia fetą w katowickim Spodku.

W jaki sposób polska wokalistka trafiła do zespołu z antypodów?
Spotkaliśmy się pośrodku, czyli w Anglii. Muzycy The Australian Pink Floyd Show przeprowadzili się tam już jakiś czas temu, a ja studiowałam w Liverpool Institute of Performing Arts Paula McCartneya. Pewnego dnia zostałam zaproszona przez moją agentkę na casting, który organizowali. Pojechałam, zaśpiewałam i dostałam pracę. Od tamtej pory jestem w zespole.

Czyli droga jak najbardziej formalna?
Tak, zdecydowanie. Natomiast gdzieś w tle była też nutka osobista, ponieważ moja agentka już wcześniej dostarczała im wokalistki i zwykle były to moje koleżanki z roku. Dlatego gdy dołączyłam do zespołu, nie czułam się tam zupełnie obco.

Z tego, co mówisz, wynika, że wokalistki w zespole często się zmieniały. Ty jednak śpiewasz już piąty rok...
Chyba spodobał im się skład, który w tamtym momencie zaczął pracować. Pamiętam, że oprócz mnie przyjęli wówczas także Jacquie Williams i obydwie jesteśmy w zespole do dziś. W sumie w szeregach The Australian Pink Floyd Show są cztery wokalistki.

Przyznaj się, byłaś wcześniej fanką Pink Floyd?
Nie... (śmiech)

A znałaś w ogóle ich twórczość?
Oczywiście. Znałam "Money", znałam kawałki z "The Wall", ale poza tym niewiele. Wyszłam z domu, w którym z jednej strony kultywowało się tradycje Raya Charlesa i muzyki klasycznej, a z drugiej słuchało ABBY i Czerwonych Gitar. Floydów w karcie nie było. Ale przez lata obcowania z tą muzyką bardzo się z nią zżyłam. Zrozumiałam, że jest uniwersalna, ponadczasowa. Mogę nie być wielką fanką rocka psychodelicznego i wczesnej twórczości Floydów, ale to nie znaczy, że nie mogę polubić wielu ich piosenek (śmiech).

Jak rozumiem, na pierwszym miejscu wśród nich znajduje się twój popisowy numer "The Great Gig In The Sky"?
Oczywiście uwielbiam ten utwór, choć muszę przyznać, że czasami miewam go już dosyć (śmiech). Z innych rzeczy kocham "Set The Controls For The Heart Of The Sun", "High Hopes" albo "Dogs" z płyty "Animals". Kapitalny jest "The Trial" z The Wall", bardzo teatralny numer, który z ogromną przyjemnością wykonywałam na żywo. Czyli jest tego trochę. Choć z drugiej strony, gdybym nigdy nie wpadła na TAPFS, pewnie nadal Floydzi byliby mi obcy.

Czy gdy co wieczór wychodzisz na scenę, by zaśpiewać słynną wokalizę z "The Great Gig In The Sky", czujesz na sobie presję legendy rocka?
Skłamałabym, mówiąc, że nie. Niewątpliwie jednak po czterech latach z okładem podchodzę do tego z dużo większym luzem. Na początku byłam bardzo zestresowana, mając świadomość, jaki to jest numer, jak ludzie go przeżywają i jaką legendą jest owiany wśród fanów. W tej chwili staram się po prostu wykonać go najautentyczniej, jak tylko mogę. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem Clare Torry, ale nie mam zamiaru nią być. Mogę robić tylko to, co potrafi Ola Bieńkowska.

Jak dokładnie wygląda Twoja współpraca z The Australian Pink Floyd Show? O ile wiem, cały czas mieszkasz w Warszawie...
To prawda. Mieszkam na Ursynowie niezmiennie od lat i nie mam zamiaru się wyprowadzać. Na całe szczęście panowie z TAPFS mieli tyle fantazji, że gdy im się spodobałam, powiedzieli mi "Mieszkaj sobie, gdzie chcesz, najwyżej będziesz dolatywać do pracy". I dolatuję do tej pracy już od czterech i pół roku. A jak wygląda praca? Cóż, przed każdą trasą przez parę dni odbywają się próby, a potem ruszamy na koncerty. Gramy ich około 100-120 rocznie. To naprawdę bardzo dużo, więc siłą rzeczy chłopcy są w pewnym sensie moją rodziną.

Jacy są liderzy zespołu? Naprawdę są takimi fanatykami Pink Floyd?
O tak! Po tylu latach robienia tego, co robią, wciąż potrafią włączyć sobie w autobusie DVD z koncertem Floydów, który oglądali już setki razy. My z dziewczynami uciekamy wtedy jak najszybciej na górę. W końcu ile można? Innymi słowy, staramy się, by Floydzi nie przejęli nam życia. (śmiech).

Jednak co wieczór wcielacie się w nich na scenie. Jak się z tym czujesz?
Na pewno nie chciałabym wcielać się w kogoś innego przez całe życie. Dlatego zawsze, kiedy jestem w Warszawie, staram się przypominać o sobie moim kolegom, uczestniczyć w innych projektach. W zeszłym roku zrezygnowałam nawet z jednej trasy, by móc robić inne rzeczy. The Australian Pink Floyd Show to swoisty floydowski mikrokosmos, z którego można wejść i do którego można wrócić. Choć rzeczywiście dowodzący projektem Australijczycy żyją tym od dwudziestu paru lat i wciąż nie mają dość. Ale może właśnie dzięki temu ludzie przychodzą na nasze koncerty. Bo czują, że u źródeł tego wszystkiego leży autentyczna pasja i miłość do muzyki Floydów.

W nadchodzącym tygodniu po raz kolejny wystąpicie w Polsce, tym razem pod hasłem "The Big Pink - Greatest Hits Tour". Co to dokładnie oznacza?
Każdy koncert będzie podzielony na cztery części, w których znajdą się największe hity z czterech albumów Pink Floyd - "Dark Side of The Moon", "Animals", "Wish You Were Here" i "The Wall". W zeszłym roku graliśmy w całości "The Wall", tym razem program będzie bardziej zróżnicowany.

Jak dobrze zrozumiałem, nie zabraknie również rozbudowanej warstwy teatralnej, ze słynnym nadmuchiwanym różowym kangurem na czele?
Oczywiście, niczego nie zabraknie. Kangurek też będzie, choć ostatnio mieliśmy z nim problemy. Miał nieszczęśliwy wypadek i trzeba go było wymienić, ale już jest wszystko w porządku. Pojawi się również oryginalna floydowska świnka.

Czy zależy Wam, by Wasze występy w najdrobniejszych szczegółach imitowały dawne koncerty Floydów?
Myślę, że mają przede wszystkim jak najwierniej odtwarzać atmosferę tamtych koncertów. Na przykład animacje są robione przez naszego człowieka, ale bezpośrednio na bazie oryginałów. Od początku jednak bardzo mi się podobało, że przy tym całym dążeniu do upodobnienia się do oryginalnych Pink Floyd chłopcy nie zapominają o australijskości. Maszerujące młotki z "Another Brick in The Wall" mają kształt kangurów, a pryzmat z legendarnej okładki "Dark Side Of The Moon" ma australijskie kontury itp. To takie puszczanie oka do słuchacza, na zasadzie "spokojnie, doskonale wiemy, że nie jesteśmy Pink Floydami". Dzięki temu wszyscy wiedzą, że to tylko nasz hołd oddany legendzie.

Ale przygotowany z niezwykłą starannością. Słyszałem, że współpracuje z Wami sztab ludzi związanych wcześniej z prawdziwym Pink Floyd...
Tak, to prawda. Pracują z nami choćby Colin Norfield, oryginalny nagłośnieniowiec Floydów, czy też Clive Brooks, który przez wiele lat był technicznym Nicka Masona. To w ogóle bardzo ciekawa postać. Grał w wielu znanych zespołach progresywnych i ma naprawdę barwną osobowość. Raz na jakiś czas dołącza do nas także Dave Hill, który na trasach Pink Floyd zajmował się światłami. Sprawdza, czy wszystko jest OK i projektuje dla nas pokazy świetlne. Tak że cały czas ten kontakt z oryginalną ekipą jest, co - nie ukrywam - jest strasznie fajne.

The Australian Pink Show to ogromne przedsięwzięcie, prawdziwa muzyczna fabryka. Możesz zdradzić, jak wyglądają Wasze trasy koncertowe od strony technicznej?
Zazwyczaj jeździ nas ok. 30 osób: zespół, tour manager, production manager, stage manager, dźwiękowcy, oświetleniowcy, catering. Do tego dwie do trzech ciężarówek sprzętu, w zależności od tego, jak duża jest trasa. To wszystko trzeba oczywiście połączyć w jedną całość i sprawdzić, czy działa, więc przed każdą trasą mamy ok. tygodnia intensywnych prób. A potem ruszamy w trasę. Codziennie jesteśmy w innym mieście. Od 8 rano nasza biedna ekipa musi całą tę maszynerię rozstawić, ok. 17 mamy próbę dźwięku, o 20 wychodzimy na scenę, kończymy przed 23, potem ekipa musi wszystko zwinąć i jedziemy do kolejnego miasta. Co trzy-cztery dni zdarzy się jakiś hotel, ale zwykle śpimy w autobusie. Łatwo nie jest.

Ale robisz to od prawie pięciu lat...
Bo to wielka frajda. Niesamowite jest to, że można wpaść w ten świat Floydów na dwa miesiące, a potem spokojnie wrócić do domu i żyć czymś innym.

Na Wasze koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy ludzi. Co takiego jest w muzyce Pink Floyd, że działa jak magnes?
Jest ponadczasowa, niezwykle oryginalna, lekko filozoficzna - wszystko to jest z pewnością atrakcyjne dla słuchaczy. A jeśli jeszcze jest podana w sposób niemal zgodny z oryginałem, ludzie autentycznie pragną jej słuchać i wciąż na nowo ją przeżywać. Dzięki temu mały zespół z Adelaide po 22 latach jeździ w gigantyczne trasy, grywa w Royal Albert Hall, w Chile, w Wenezueli, w Izraelu... No i na warszawskim Torwarze (śmiech).

To dość niezwykłe, biorąc pod uwagę, iż TAPFS to wykonujący cudze piosenki tribute band, czyli tak naprawdę zespół drugiej kategorii, niemający własnego repertuaru...
Dokładnie. A jednak ten "zespół drugiej kategorii" zaszedł tak daleko, że niektóre gwiazdy pop mogłyby mu pozazdrościć. Czyli chyba coś robimy dobrze.

Twórczość Pink Floyd to zamknięty rozdział. Jak sądzisz, jak długo TAPFS może funkcjonować w dotychczasowej konwencji?
Szczerze mówiąc, też się nad tym czasem zastanawiam. Oczywiście jest jeszcze sporo rzeczy, których nie graliśmy - głównie wczesnych kompozycji - ale ogólnie materiału robi się coraz mniej. Myślę, że gdyby TAPFS stał się spektaklem rezydencyjnym, czymś w rodzaju "We Will Rock You" w Londynie, można by to było grać przez bardzo wiele lat. Natomiast nie zdziwiłabym się, gdyby każdy z członków zespołu chciał powoli robić coś innego. To są wszyscy bardzo wrażliwi i niezwykle utalentowani ludzie, którzy kochają Floydów nad życie, ale mają też własne ambicje. Każdy z nas na pewno przeżył fantastyczną przygodę, ale stworzenie własnej legendy jest dużo bardziej pociągające niż odtwarzanie cudzej.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na mazowieckie.naszemiasto.pl Nasze Miasto