Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Styl życia: Sypialnia zamiast porodówki

MM Trendy
Nie rodzą na kamieniu przy drodze, ani w polu. Są we własnym domu - tak jak pozwala prawo - z położną. Mimo to ukrywają ten fakt. Ludziom wokół trudno zrozumieć, że w domu można czuć się bezpieczniej niż w szpitalu.

Tekst: Anna Folkman/Foto: Archiwum prywatne

- Nigdy nie przepadałam za lekarzami i szpitalami. Wiedziałam, że kiedy będę rodzić, na pewno nie będzie to szpital - opowiada Joanna ze Szczecina. - Zaczęłam interesować się alternatywnymi sposobami i natrafiłam na książkę, która traktowała o porodach w domu. Pomyślałam, że to coś dla mnie. Mąż mnie poparł.

Małżonkowie zdecydowali jednak pozostawić ten pomysł tylko dla siebie. Nie zdradzili go nawet najbliższej rodzinie. Bali się reakcji. Wiedzieli, że mogą podejść do tego zbyt krytycznie. "Po cichu" skontaktowali się z położną, która w Szczecinie przyjmuje porody domowe, chodzili do szkoły rodzenia. - Towarzyszył nam lekki stres związany z samym porodem. Na świat miało przyjść pierwsze nasze dziecko - wspomina pani Joanna. - Ale nie było nerwów związanych z tym, że jest to poród w domu. No i wiadomo, że myśląc o porodzie w domu, nie brałam pod uwagę żadnych farmakologicznych znieczuleń.

Akcja porodowa rozpoczęła się... przyjechała położna, ale poród nie postępował. Kiedy już było jasne, że potrzebna będzie interwencja medyczna, po siedmiu godzinach pani Joanna i jej mąż pojechali do szpitala. - Niepotrzebnie przyznaliśmy wówczas, że miał to być poród domowy - dodaje pani Joanna. - Spotkaliśmy się z bardzo negatywną reakcją. Personel zwracał się do nas obraźliwie, nie mogliśmy liczyć na jakikolwiek szacunek. Nie odpowiadano na moje potrzeby, nie zaproponowano mi skorzystania z żadnego z dostępnych sprzętów, prysznica. Podano mi oksytocynę, która miała przyspieszyć poród. Trwał jeszcze osiem godzin. Oliwia urodziła się drogami natury. Dostałam ją od razu na piersi, miałyśmy chwilę czasu dla siebie. Z perspektywy wiem jednak, że mogło to wyglądać inaczej i nie żałuję, że ponownie spróbowaliśmy urodzić w domu.

W zwisie na mężu

Po około dwóch latach pani Joanna znów zaszła w ciążę. W styczniu tego roku urodził się Sławek. - Nie wybieraliśmy specjalnego miejsca - opowiada mama Oliwii i Sławka. - Brałam pod uwagę, że urodzę tam, gdzie będę miała ochotę - nie planowałam czy będzie to łóżko, czy wanna, czy inne miejsce. Kiedy zaczęły się regularne skurcze, zatelefonowaliśmy po rodziców. Nadal nie wiedzieli, że planujemy domowy poród. Przyjechali po Oliwię i psa.

Kiedy za rodzicami zamknęły się drzwi, para nie wyruszyła do szpitala, tylko przygotowywała się na przyjęcie nowego domownika na miejscu.

- Mąż zadbał o muzykę, były świece, poszłam pod prysznic. Wcześniej wszystko ustaliliśmy - wspomina kobieta. - Na miejscu pojawiła się położna i jej mąż, ratownik medyczny. Nikt mi nie przeszkadzał, nie nakazywał. Mogłam robić to, co podpowiada mi ciało i jakie miałam w danej chwili potrzeby. Szukałam dla siebie najlepszej pozycji. Każdy skurcz przeżywałam na stojąco, w zwisie, podparta na mężu. Poród nie trwał tyle, co za pierwszym razem. Położna była w pobliżu, ale nie narzucała się, nie przeszkadzała, nie komentowała, wspierała. Badała mnie między skurczami.

Pani Joanna urodziła na stojąco. Przy pierwszym porodzie, który odbył się w szpitalu, także odczuwała taką potrzebę, ale wtedy szpitalna położna powiedziała, że nie została przyuczona do ochrony krocza w pozycjach wertykalnych i nie może pomóc. Poganiała.

- Po narodzinach leżałam dłuższy czas z synkiem, trzymając go na piersi - dodaje pani Joanna. - Przytulaliśmy się tak aż do końca tętnienia pępowiny.

Położna przyznała małemu Sławkowi 10 punktów w skali Apgar, zważyła go, zmierzyła, pobrała krew do badań przesiewowych. Tego samego dnia przyjechał neonatolog. - Byłam z siebie taka dumna - kończy pani Joanna. - Urodziłam sama, wiedząc że mam wsparcie, ale to ja decydowałam, jak wszystko ma się potoczyć. Kiedy chciałam być sama, uszanowano to, kiedy zawołałam, od razu miałam męża i położną przy sobie. To było idealne rozwiązanie.

Kiedy o tym opowiadam, spotykam się ze zdziwieniem. Większość młodych kobiet ma lęki, uważa, że to coś prymitywnego, że w obecnych czasach tak się nie rodzi. Jeśli podczas zwiedzania porodówki słyszą: poród jest jak wojna - wszystko może się zdarzyć, to się nie dziwię. Boją się i zapominają, że poród to naturalny proces. Jeśli wszystko przebiega zgodnie z fizjologią, niepotrzebny jest szpital i lekarze.

W domu życie się kończy i zaczyna

Dziś Kalina ma 2,5 roku. Kiedy razem z rodzicami odpoczywają w domu, czasami bawi się w symulację swojego porodu. Dobrze wie, że przyszła na świat właśnie tu.

- Przechodzi między moimi nogami, wystawia głowę - opowiada z uśmiechem pani Nina. - Wie, jak na świat przychodzą dzieci. Wie, że jest to czymś naturalnym.

Kiedy pani Nina była w ciąży, w domu umarła jej mama. Uzmysłowiła sobie wtedy, że dom to miejsce, w którym toczy się życie od początku do końca, że to nasze miejsce na ziemi, do którego wracamy, w którym czujemy się bezpiecznie. - Wiele też wiedziałam o kulisach porodów w szpitalu i nie godziłam się, bym i ja brała w tym udział - mówi. - Podejście do rodzących, kierowanie przebiegiem porodu, manipulowanie pacjentkami, wygodnictwo. Czasami kobietom wydaje się, że mają wpływ na to, co dzieje się na sali porodowej, a to tylko pozory. Kiedy w którymś z gabinetów zauważyłam wizytówkę Doroty, położnej przyjmującej porody domowe, zaczęłam interesować się takim rozwiązaniem. Partner mnie poparł. Cały czas powtarzaliśmy - przecież to nie będzie poród gdzieś w polu na kamieniu, bez opieki. Będziemy z wykwalifikowaną położną. Ciąża fizjologiczna nie jest przeciwwskazaniem do porodu domowego. Świadomie podjęliśmy taką decyzję i wzięliśmy na swoje barki odpowiedzialność za taki poród, nie zrzucając jej na lekarzy, polisy ubezpieczeniowe i szpital.

Mówią, że to szczyt szaleństwa

- Kalina urodziła się w domu. Nie miałam trudnego porodu - dodaje Nina. - Wszystko było tak naturalne i zarazem piękne. Udział osób postronnych w domu jest taki, na jaki pozwala rodząca. Jedne kobiety chcą bliskości, inne wolą być same. Ja potrzebowałam raczej samotności. Poród był dla mnie bardzo intymnym przeżyciem. Używałam piłki do ćwiczeń i kontrolowałam oddech. Pod koniec porodu wzięłam prysznic. Nikt się nie kręcił, nie nagabywał co chwilę. Spotkałam się z opiniami, że zawsze byłam szalona, ale teraz to już osiągnęłam szczyt tego szaleństwa, że urodziłam w domu. Nie słucham takich głosów. Jeśli ktoś chce poznać moje doświadczenia i ich wysłuchać, chętnie opowiem.

Położna to fachowiec

Niewiele jest położnych, które decydują się przyjmować porody domowe. W Zachodniopomorskiem jedną znajdziemy w Darłowie, druga mieszka w Szczecinie. Dr n. zdr. Dorota Fryc przyjmowała porody naszych bohaterek. Jest położną od 29 lat. Pracowała z 68 parami w czasie porodu w domu, 80 proc. tych porodów zakończyło się właśnie tam. Ma trzech dorosłych synów.

- Położna do rodzącej kobiety przyjeżdża wyposażona we wszystko, co jest potrzebne i co określa konkretne rozporządzenie. Ma ze sobą m.in. leki - w tym oksytocynę, narzędzia niezbędne do obsługi porodu i zaopatrzenia noworodka po nim - opowiada pani Dorota.

Po zakończonym porodzie położna wystawia stosowną dokumentację: książeczkę zdrowia dziecka, kartę uodpornienia, zaświadczenie do urlopu macierzyńskiego, druk zgłoszenia noworodka do USC w dwóch egzemplarzach. Informuje także rodziców o konieczności wykonania szczepień ochronnych, badań przesiewowych, wizyt u pediatry i lekarza rodzinnego. Po 48 godzinach od porodu pobiera noworodkowi krew z pięty w kierunku fenyloketonurii, mukowiscydozy, hypotreozy plus 11 badań z tzw. "Programu" i odwozi pobrany materiał do laboratorium. Zajmuje się położnicą, noworodkiem, rodziną do około 10 dni po porodzie.

To bezpieczne

Wiele jest badań, które potwierdzają bezpieczeństwo porodu w domu u kobiet w ciąży niskiego ryzyka. Ostatnio National Institute for Health and Care Excellence w Wielkiej Brytanii wydał nowe wytyczne co do miejsca porodu właśnie dla kobiet o niskim ryzyku patologii w ciąży. Zalecenie jest jednoznaczne - dla około 45 proc. kobiet odpowiednim miejscem porodu wg NIHC jest dom. Dom jest miejscem przyjaznej flory bakteryjnej, naturalnej dla obojga rodziców i tym samym dla dziecka.

Poród jest jednak procesem dynamicznym, będąc poza szpitalem odpowiedzialność ponosi się wspólnie. To obciążenie emocjonalne, którego niektóre pary nie potrafią unieść i wtedy należy "przenieść" poród do warunków szpitalnych. Bywa też, że konieczna jest interwencja medyczna. Szpital powinien być zatem najdalej 30 min drogi od domu, w którym rodzi kobieta. Emocje są ogromne, ale mimo tego koniecznym jest zachowanie tzw. zimnej krwi i działanie. Zimna krew przemija, kiedy wszystko zakończy się szczęśliwie i zdrowe dziecko jest już na świecie.

- Wtedy płaczę ze szczęścia razem z rodzicami. Witają swojego maluszka, w domu jest święto. Przybiegają inne dzieci i widzą jak rodzi się życie. To jest piękne i takie chwile przekonują mnie, że robię coś cennego - kończy Dorota Fryc.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto